Koronawirus vs huragan
7 marca 2020 23:36Wojny, niebezpieczne zjawiska atmosferyczne, epidemie wirusów – nieważne co nas spotka, ludzie zawsze zachowują się tak samo w sytuacjach skrajnych.
Z zapartym tchem śledzę ostatnie wydarzenia związane z zataczającym coraz szersze kręgi koronawirusem, a dokładnie SARS-CoV-2. Nie tylko na świecie, ale i w Polsce. A może nawet rzekłbym, że szczególnie u nas w kraju. Dlaczego? O tym za chwilę. Nie zamierzam wymądrzać się na temat samego koronawirusa, licznych artykułów przytoczonych w prasie – zarówno tych, które podważają samo zjawisko koronawirusa np. w taki sposób, że różni naukowcy, eksperci, a następnie dziennikarze, przytaczają liczby, które pokazują, że więcej ludzi umiera z głodu lub w przypadku samej grypy niż dotychczas umarło z powodu koronawirusa, chociaż jak zgłębimy tę wiedzę, to jednak może się okazać, że nie do końca to jest prawda. Bo jak przytoczono dane CDC, czyli amerykańskiego Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom, to jednak procent umieralności na grypę jest zdecydowanie mniejszy niż dotychczas na koronawirusa. Nie neguję argumentów, które słusznie podkreślają, że gdy porównamy liczbę ofiar koronawirusa do liczby ludzi umierających z głodu – to w tym wypadku te liczby mówią same za siebie. Przecież każdego dnia z głodu umiera co najmniej dwadzieścia tysięcy dzieci. Uważam więc, że są to argumenty bardzo trafne i przytoczone w odpowiednim momencie. Bo skoro się o tym nie mówi na co dzień, to kiedy będzie bardziej odpowiednia chwila? Kiedy ludzie zwrócą na ten problem uwagę?
Z drugiej strony nie chciałbym lekceważyć absolutnie koronawirusa. I to nie tylko jako śmiertelnej choroby, ale też i skutków w zachowaniu ludzkim, jaki wywołuje sam fakt jego istnienia. Wciąż też zastanawiam się, jakie skutki w zachowaniu ludzkim może jeszcze wywołać? I w tym kontekście szczególnie śledzę wydarzenia związane z koronawirusem w naszym kraju. Dostrzegłem też pewne analogie do tego, co przeżyłem dokładnie 15 lat temu, gdy znalazłem się w Nowym Orleanie tuż przed huraganem Katrina.
Przed kilkoma dniami zobaczyłem na Facebooku, jak znajomi wrzucają zdjęcia z pustymi półkami sklepowymi. Opatrzone dosadnym komentarzem – czy wyście ludzie poszaleli? Nie musiałem daleko szukać, by znaleźć tego potwierdzenie. Gdy udałem się do jednego z pobliskich supermarketów, gdzie kolejki widywałem jedynie w piątki i soboty, teraz w zwykły dzień tygodnia nie można było dopchać się do kasy. A część półek faktycznie świeciła pustkami. Nie wiem, czy za chwilę nie zostanie już nic, bo nie znam stanów magazynowych, ale patrząc na to, w jaki sposób media nakręcają pewne sytuacje, śmiem twierdzić, że za chwilę tak się stanie. Wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Google – „Polacy wykupują wszystko koronawirus”, a naszym oczom ukaże się cała strona różnych artykułów prasowych z nagłówkami „Pacjenci szturmują apteki”, „Polacy masowo wykupują środki dezynfekcyjne”, „Polacy robią zapasy żywności”.
W tym momencie przypomina mi się niedziela, 28 sierpnia 2005 roku, w Nowym Orleanie. Właśnie kilkanaście minut wcześniej dowiedziałem się, że burmistrz Ray Nagin ogłosił obowiązkową ewakuację dla mieszkańców miasta w związku z nadchodzącym śmiertelnie groźnym huraganem Katrina. Wspólnie z moimi współtowarzyszami już wiedzieliśmy, że nie będziemy mogli opuścić miasta. Nie mieliśmy samochodu, nie było podstawionych żadnych autobusów – każdy był zdany całkowicie na siebie. Pamiętam, że udałem się do pobliskiej stacji benzynowej, aby zrobić jakiekolwiek zapasy wody czy jedzenia. Niestety, nie było już nic! Dosłownie. Stacja wyglądała jakby dopiero miała zostać zatowarowana. Ale to był dopiero początek…
Wkrótce znaleźliśmy się w ogromnej kolejce do Superdome – ogromnego stadionu, w którym na co dzień odbywały się mecze futbolowe. Tym razem stadion stał się jednym z nielicznych schronów dla mieszkańców miasta, którzy go nie opuścili. Zwyczajnie dlatego, że konstrukcja była na tyle silna aby przetrwać siłę huraganu 5-tej, czyli najsilniejszej kategorii. Kolejka była tak ogromna, że aby dostać się do środka, trzeba było spędzić w niej co najmniej kilka godzin. To niezwykłe, jak sytuacja sprzed kilkunastu lat, wywołana zupełnie innymi czynnikami, przypomina mi to, co się dzieje dziś w Polsce i na świecie.
Do momentu, gdy mówiąc wprost „nic się nie działo”, kolejka poruszała się normalnym trybem. To znaczy ludzie cierpliwie czekali na moment, w którym zostaną wpuszczeni. Ale, gdy tylko niespodziewanie niebo się zachmurzyło, a na twarz zaczęły spadać pierwsze krople deszczu, za chwilę tak intensywne, że w zasadzie wydawało mi się, że to już nie deszcz a jakiś grad, wybuchła panika. Nikt już nie patrzył na drugiego człowieka. Ludzie zaczęli się taranować aby jak najszybciej dostać się do środka. Starzy, młodzi, dzieci, inwalidzi – nikt nie zważał na sąsiada. Dał o sobie znać pierwotny instynkt przetrwania. Trochę jak dziś – przytoczona przeze mnie powyższa sytuacja ze sklepami to tylko ładny obrazek tego, czego jeszcze my młodzi w Polsce nie doświadczyliśmy. Ale jednocześnie obrazek tego, co już doświadczyli ludzie w Wuhan, a powoli zaczynają doświadczać ludzie w północnych Włoszech. Zaczyna się walka o jedzenie – i to dosłownie. Wyczytałem, że ludzie biją się o makarony czy maseczki. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Przypominają mi się kolejne obrazy. To jest dopiero początek. Wiecie co będzie za chwilę? Ano okaże się, że kolejne miasta – podobnie jak Wuhan – opustoszeją. Tak jak opustoszał Nowy Orlean przed huraganem. Dużo nam nie trzeba. Już teraz odwoływane są kolejne imprezy masowe , ludzie boją się wyjść z domu i spotykać ze znajomymi. W sieci furorę robią filmiki, na których widać, jak ludzie zamiast podawać sobie rękę przy powitaniu, dotykają się nogami czy stukają łokciami. Dziś byłem świadkiem sytuacji, w której jedna z pań nie weszła do apteki do kolejki, tylko stała na zewnątrz i oznajmiła mi, że ona jest przede mną, a wejdzie dopiero wtedy, gdy będzie jej kolej. Niby komiczne, ale prawdziwe. Słuszne? Zawsze lepiej dmuchać na zimne. Nawet jeśli ktoś Wam powie, że maseczki działają tylko 30 minut, jeśli w ogóle działają – bo te budowlane raczej się nie sprawdzą – ale jeśli już, to i tak stają się wkrótce wylęgarnią bakterii i grzybów. Nie zmienia to jednak faktu, że ten kolejny krok paniki właśnie nadchodzi. Co się wtedy wydarzy? Powiem Wam. U mnie było tak, że jak już doszło do momentu, w którym zaczynało brakować wody i jedzenia, czyli dwóch najważniejszych potrzeb każdego człowieka, gdy znajdowaliśmy się pewien czas na stadionie, w zamkniętej i odseparowanej od świata puszce, ludziom zaczęły puszczać wszelkie hamulce. Do tego stopnia, że zaczęły się kradzieże, rabunki, porachunki gangów, a nawet samobójstwa. A w samym mieście, w dużej mierze podtopionym, bez broni lepiej było nie wychodzić na ulicę. Wojsko było do tego stopnia bezradne, że nikt nie potrafił zapanować nad pogrążającym się w chaosie miastem, w którym każdego dnia można było dostać kulę w łeb. Oczywiście doszedł jeszcze aspekt utraty bliskich. Bo tak już jest, że do momentu, kiedy wiemy, że mamy jeszcze margines bezpieczeństwa, który pozwala nam przetrwać, to potrafimy się podporządkować społecznym normom. Ale gdy ten margines zaczyna zanikać, zaczyna się walka o przetrwanie. Wtedy wszystko inne schodzi na drugi plan. I nieważne, czy będzie to huragan, wojna czy koronawirus – w sytuacjach skrajnych ludzie stają się po prostu dobrzy albo źli. Nie ma nic po środku. I każdy bez względu na okoliczności walczy o przetrwanie.
Ale spokojnie, to tylko moja czarna wizja bazująca na tym, co sam przeżyłem przed 15-tu laty. Niestety, dostrzegam jednak wiele analogii. Część z nich można odnaleźć w mojej książce „W uścisku Katriny”. Jeszcze więcej jest ich w mojej głowie. Ale na razie póki co jesteśmy w fazie, w której nie spadł jeszcze deszcz… A może już zaczyna padać? A Ty jak sądzisz?
Kuba Kucharski
3 komentarzy
Really had to tell you I am thankful I happened upon your website.
Thank you Brianlop 🙂
Exceptionally individual friendly website. Huge details readily available on couple of clicks.